Czym jest Alkoholizm?

jak pomoc alkoholikowi

Alkoholizm:

zgodnie z naukowymi definicjami

to uzależnienie (zaburzenie psychiczno-fizyczne) polegające na utracie kontroli nad ilością spożywanego alkoholu. Co więcej, jak dowiedziałem się od lekarza w szpitalu, aby mówić o uzależnieniu muszą wystąpić minimum trzy spośród ośmiu podstawowych objawów alkoholizmu. Te objawy to:

  1. natarczywa potrzeba spożywania alkoholu;
  2. brak zdolności kontrolowania spożycia alkoholu;
  3. picie w celu złagodzenia skutków odstawienia alkoholu;
  4. zwiększona (ponadprzeciętna) tolerancja na alkohol;
  5. powtarzające się wzorce picia alkoholu (ten sam czas każdego dnia, te same miejsca, to samo otoczenie, itp.);
  6. zmniejszenie się zainteresowania bieżącymi sprawami, brak przyjemności z życia;
  7. spożywanie alkoholu pomimo świadomości o jego szkodliwości dla zdrowia;
  8. objawy alkoholowego zespołu abstynencyjnego (bóle głowy, nudności, wymioty, bezsenność, zwiększona potliwość, stany lękowe, łatwe rozdrażnianie się, majaczenie, halucynacje)

Można zatem powiedzieć, że u mnie pełen pakiet – miałem wszystko. Ale zacznijmy od początku.

Historia w sumie jak wiele związanych z problemem alkoholizmu. Praca, rodzina, stres – najprostsze rozwiązanie – co wieczór trzeba się odprężyć. I w sumie taka sytuacja miała miejsce przez prawie 9 lat. I właściwie jedyna rzecz która po latach mnie zastanawia to jak udało mi się tyle lat ukrywać skutecznie swoje uzależnienie. Przecież nie raz prowadziłem samochód na tzw. podwójnym gazie, i żeby ani razu mnie nie złapali?! Rodzina się nie połapała, bo pkt. 4 z listy powyżej to u mnie rzeczywiście bardzo mocny “atut”. Już w liceum podczas pierwszych imprez widziałem, że koleżanki i koledzy po 3 piwach są rozbawieni, a ja nic – bez zmian. Na studia wyjechałem do innego miasta, gdzie przez 6 lat mieszkałem w akademiku. Dopiero wtedy doświadczyłem stanu upojenia alkoholowego. Problem w tym, że wszyscy już byli w stanie “rozkładu”, podczas gdy ja dopiero odczuwałem efekt “plączącego” się języka. Ten “atut” był też pewnego rodzaju przekleństwem, bo jak się towarzystwo popiło to ja jako jedyny zostawałem na placu boju, żeby ogarniać rozstawianie ich do pokoi lub jak wrócić do akademika. Dlatego już wówczas starałem się pić dużo albo wcale. Dużo oznaczało minimum 0,5 litra wódki oraz 4-5 piw.

Pracę po studiach znalazłem nawet szybko – złote czasy kierunku “zarządzanie i marketing”. Po dwóch latach awansowałem, a w wieku 30 lat zostałem jednym z wyżej postawionych managerów w firmie z branży finansowej. Moje picie wówczas to były głównie wyjścia na piwo po pracy lub wyjazdy integracyjne. Nic specjalnego. Po 30 urodzinach spotkałem koleżankę ze studiów. Kawa, kino, teatr, sex, wspólne mieszkanie, ślub i dwójka dzieci.

Swój początek alkoholizmu przyjmuję na moment kiedy skończyłem 33 lata. A dokładniej dwa tygodnie po urodzinach i dwa tygodnie przed ślubem, na wieczorze kawalerskim. Postanowiłem się upić do nieprzytomności. Ponieważ moi przyjaciele, z moim świadkiem na czele odpadli ok. 2 w nocy, samotnie ruszyłem w miasto. Piłem z przypadkowymi osobami. Film mi się urwał ok. 5 nad ranem. Obudziłem się w szpitalu. Okazało się, że mam złamane dwa żebra, podbite oko i rozciętą wargę. Z informacji jakie otrzymałem od lekarza wynikało, że wdałem się w jakąś burdę i zostałem pobity przez dwóch nieznanych sprawców. Żona, wówczas narzeczona, groziła odwołaniem ślubu, ale dała się obłaskawić.

Po ślubie właściwie od razu przyszła ciąża. Zwiększyłem nadgodziny, żeby zarobić na to wszystko. Rok po narodzinach syna, okazało się że żona jest w drugiej ciąży. Tego nie planowaliśmy, ale widocznie tak miało być. W tym samym okresie dostałem awans (dostrzeżono moje nadgodziny). Poziom stresu wszedł na wyższy poziom.

Zgodnie z pkt. 5 z listy w przypadku alkoholizmu pewne wzorce są powtarzalne. U mnie to był właściwie schemat – wracałem do domu, obiad i wiadomo – podwójna szklaneczka whisky (żona zajmowała się domem i dwójką dzieci więc rzadko zwracała mi na to uwagę – średnio raz na kwartał). Po obiedzie druga podwójna, a jak żona się gdzieś zakręciła to cicha “doleweczka”. Wieczorem spacer z psem – kierunek zawsze ten sam – osiedlowy monopolowy. Sprzedawczynie już mnie znały – zawsze zestaw standardowy, czyli ćwiartka i dwa piwa. Pytały tylko o smak – najczęściej wiśnia. Z kolei w weekendy dopóki dzieci były małe to niestety schemat z tygodnia pracy się zazwyczaj powtarzał, chyba że trafił się obiad u rodziców czy teściów. Wówczas bez ogródek kupowałem 0,7 i jechaliśmy na obiad. Z czasem, jak dzieci podrosły, pojawiło się więcej imprez u znajomych lub wyjść w miasto.

Tempo pracy i życia domowego wraz z tempem mojego picia spowodowały, że w wieku 41 lat miałem już znaczne problemy zdrowotne. Wszelkie próby odstawienia alkoholu kończyły się na pkt. 3 – “napije się bo mnie wszystko boli, ale przecież nie tyle co kiedyś”. Ostatecznie wygrały pkt. 1 i 2, a ja zignorowałem wszystkie problemy w myśl pkt 6 i 7. I właściwie ten brak zainteresowania spowodował podejrzenia żony. Oczywiście myślała, że mam kochankę i zaczęła mnie śledzić. Okazało się, że dużo piję. Zagroziła mi odejściem. Po wielu rozmowach zgodziłem się na terapię. Przez kilka tygodni nawet się trzymałem, ale potem znowu małymi kroczkami wróciłem do picia.

W wakacje przed 42 urodzinami przyszło apogeum, a tym samym najgorsze z doświadczeń z pkt 8, czyli halucynacje (bóle głowy, wymioty, bezsenność i lęki były na porządku dziennym od paru lat). Żona zabierała dzieci nad morze, ja skłamałem że nie udało mi się dostać urlopu na całe 2 tygodnie i że dojadę. Tak na prawdę marzyłem o tym tygodniu, kiedy będę sam w domu i będę mógł pić do upadłego. Libacja sam na sam zaczęła się w poniedziałek rano. Właściwie nie pamiętam tych dni. W sobotę miałem jechać do żony i dzieci nad morze. Obudziłem się po raz drugi w życiu w szpitalu. O dziwo była sobota. Tyle tylko, że nie ta w która miałem wyjechać, a kolejna… Żona przez cały weekend nie mogła się do mnie dodzwonić więc w niedzielę wsiadła w samochód i wróciła do domu. Okazało się, że przyjechała w momencie, gdy strażacy gasili pożar w naszym mieszkaniu, a mnie reanimowano w karetce. Najgorsze jest to, że pamiętam od czego się zaczęło. Piłem z moim nieżyjącym dziadkiem (również lubił wypić), który powiedział, że jest głodny i może coś zjemy. Wstawiłem garnek z zupą na gaz (potem okazało się, że garnek był pusty), wyciągnąłem kolejną butelkę z lodówki i piłem dalej “z dziadkiem”, czekając aż podgrzeje się zupa…

Z żoną przez ponad rok byliśmy w separacji. Udało się poukładać na nowo nasze życie, ale wydaje mi się jakbym uczył się naszego małżeństwa na nowo. Tak samo z dziećmi – jakbym wcześniej w ogóle ich nie znał – nie widziałem nic o ich zainteresowaniach, potrzebach… Właśnie mija 5 lat odkąd nie piję. Cały czas chodzę na terapię i codziennie rano powtarzam na głos kolejną cyfrę, oznaczającą ilość dni bez alkoholu. Dziś to 1826.

 

Historia przesłana przez p. Przemysława, który chce się nią podzieilć.

Facebook
Google+
Twitter
LinkedIn
Pinterest
Anonimowy wpis

Anonimowy wpis

Większość wpisów realizowana jest przez anonimowe osoby, które chcą podzielić się problemami, które ich spotkały. Chcesz opowiedzieć coś od siebie ? Napisz do nas na temat@problem-alkoholowy.pl